Prośmy dziś Chrystusa – żywe Słowo – aby uzdolniło nas kochać braci, takich, jacy są i w ten sposób trwać we wspólnocie wierzących.
Wsłuchujemy się kolejny raz w czytane nam słowo Boże. Wsłuchujemy się mniej lub bardziej uważnie i próbujemy również mniej lub bardziej odważnie wejść z tym słowem w naszą codzienność. Niestety bywa nierzadko tak, że nasza obecność w kościele sobie, a nasze życie – sobie i kompletnie nie ma wpływu jedno na drugie. Obawiam się, że wynika to po części przynajmniej z naszego, bądź co bądź, „luźnego” złączenia z winnym krzewem, jakim jest Chrystus. Możemy też powiedzieć, że takim krzewem winnym jest wspólnota Kościoła, w której powinniśmy mocno trwać. Tymczasem dziś coraz częściej obserwujemy, że wielu ochrzczonych woli chodzić własnymi drogami, szukać swojej prawdy, wygłaszać swoje
mądrości, zamiast iść bardzo wiernie za Jezusową Ewangelią, co byłoby trwaniem w Nim.
Wielu woli szukać nowych wspólnot, innych przewodników, innych kapłanów, choć często wiąże się to z porzuceniem wspólnoty Kościoła, a przynajmniej z nadmierną czy nieuzasadnioną jej krytyką.
Dziś też o tej jedności słyszymy, bo czymże innym jest trwanie w winnym krzewie, jak nie jednością. Dopóki gałązka czerpie soki z pnia, dotąd żyje i może owocować. Gdy jednak zostanie nadłamana albo całkowicie odcięta, usycha i na pewno owocu nie wyda. Musimy dziś zapytać samych siebie, czy jesteśmy taką zdrową latoroślą, taką zdrową gałązką tego drzewa, jakim jest Kościół?